sobota, 1 lipca 2017

Rosja

Kochani Zaglądacze! Mam nadzieję, że dzisiejszy naszyjnik Wam się spodoba, bo jego powstanie przypłaciłam zdrowiem! Do rzeczy...

Od kiedy tylko okazało się, że Royal Stone postawił na państwa świata w tegorocznej edycji konkursu, czekam na dwa państwa. Rosja to jedno z nich, a pomysł na ugryzienie tego tematu kołatał się mi w głowie od dawna. Uwielbiam cerkwie i ich klimat (mam nadzieję, że nikogo nie urażę tym stwierdzeniem), ich baśniowość i bogactwo wystroju, a nawet zapach, inny niż innych znanych mi świątyniach (ale nie żebym była ekspertem, odwiedziłam poza bieszczadzkimi dwie tylko i to na nich opieram mój opis). Po prostu więc musiałam, zwłaszcza że cebulaste kopuły dały mi w końcu pretekst do wykorzystania paczki koralików dragonscale, nabytej wieki temu :)

Rozrysowałam naszyjnik szybko, przyszyłam tila, sprułam i poprawiłam raz jeszcze bo mój mąż swoją suwmiarką genetycznie wbudowaną w oko orzekł, że jest krzywo (było, fakt), zrobiłam kopuły z dragonscale i taśmy, zabrałam się za trzecią i ... dętka. Nic nie pasowało! A do tego okazało się, że mam dużo zleceń w pracy, więc szyłam po koraliku i prułam aż do czwartku przed ostatecznym poniedziałkiem znanym popularnie jako deadline. W czwartek oświeciło mnie i użyłam elementów starego zegarka po Babci. Całość zagrała, w piątek zaczęłam haftować niebo, ale kolory okazały się mało basniowe. W sobotę odnalazłam kolory, ale w telewizji leciał koncert Foo Fighters, więc do godziny drugiej w nocy niewiele zdziałałam, został mi jeszcze spory kawałek nieba do wyhaftowania. W niedzielę pozbyłam się wygłodniałej rodziny na pół dnia i szyłam i szyłam.... Doklejałam labradoryty niemalże na bieżąco, podklejałam całość również, nie miałam nawet czasu okna otworzyć, więc około godziny 16:00 zdiagnozowałąmu siebie zatruciem oparami kleju E6000. Kto używa ten wie, że klej ten jest tak trwały jak trujący. Obszywałam więc pracę na dworze (zimno było), z potwornym bólem głowy , na który nic ale to nic nie pomagało, nie widziałam zbyt dokładnie, gdzie igłę wbijam, a do tego było mi niedobrze. No masakra po prostu, nie polecam nikomu. Na własnej skórze przekonałam się, że faktycznie, z klejem faktycznie trzeba uważać :)

Tak czy inaczej udało mi się skończyć i chyba dobrze, bo jak dotąd kolia/naszyjnik raczej się podoba :)






Do zrobienia kolii użyłam taśm cyrkoniowych,koralików dragonscale, elementów starego zegarka, tila i garści labradorytów. Niebo haftowane pietnastkami (część jasna) i jedynastkami w części ciemnej. Zawieszony na sodalitach różnej wielkości, zwieńczony metalowym charmsem z matrioszką. Ciężko podać jedo wymiary, ale mniej więcej 16cmx8cm w najszerszych miejscach.







Zdjęć z procesu nie mam, bo zbyt się spieszyłam :) Pokażę jednak to co mam, no i poglądowe zdjęcie na mnie, żeby pokazać, że kolia da się nosić. Mam nadzieję, że latem, czyli na wakacjach, zrobię jakieś ładniejsze na dekolcie :)
Proszę się nie śmiać z projektu - rysować nie potrafię. Okazało się również, że ułożenie tila tak jak sobie zaplanowałąm znacznie zwiększyłoby gabaryty całości, w efekcie musiałam też zrezygnować z kryształków rivoli. Są oprawione i pojawia się pewnie w innej pracy :)



Pozostaje mi jeszcze podziękowac za dotychczasowe lajki i komentarze zostawione na FB. Jeśli ktos jeszcze nie widział wszystkich prac konkursowych, to zapraszam do kliknięcia w fotkę i podziwiania