Trzy dni temu postanowiłam poddać się w temacie Śnieżynka (zostało to głośno oprotestowane przez mojego trzylatka, który świecie wierzy, że poddawać się nie można, dopóki oczywiście posiada się magiczny pył). Mi tego pyłu zabrakło, więc uznałam, że jestem usprawiedliwiona. No a poza tym jeden wisior już zgłosiłam i będzie - mam nadzieję - godnie reprezentował Rudziaszkowo. Postanowiłam też, że już więcej zapowiedzi stworzenia czegokolwiek publicznie składać nie będę, więc na to, czy kiedykolwiek do tematu wrtócę, dyskretnie opuszczę zasłonę milczenia. Zobaczy się :)
Tym niemniej jednak z całego tego procesu śnieżynkowego pozostało mi masę elementów składowych, w tym garść oplecionych swarków. A że oplatania swarków nie cierpię, więc postanowiłam parę z nich wykorzystać.I tak powstały dwie pary kolczyków. Są odrobinę śnieżynkowe, ale pozakonkursowe. Pierwsze to nie tyle śnieżynka, co zamieć śnieżna:
Po raz kolejny wykorzystałam ścieg Cyndi Lavin, "Cellini spiral peyote stich" opublikowany w jej e-skrypcie "Bored by Back Stitch"
Drugie z kolei są, można powiedzieć, bardzo wyjściowe. Ilość błysku w nich zawarta kwalifikowałaby je na czerwony dywan bądź bal :)
I te drugie zgłoszę na balowe wyzwanie w
Szufladzie
Mam nadzieję, że nie czujecie się aż tak bardzo zawiedzeni brakiem spektakularnej Śnieżynki :) Pozdrawiam Was ciepło!